Czy można pozwać samego siebie?

Prawo jest pełne dziwnych przypadków i prawnych kruczków, i niejednokrotnie możemy mieć do czynienia z sytuacjami, które wydają się wręcz absurdalne, ale po bliższej analizie przepisów prawnych dochodzimy do wniosku, że dana konstrukcja mimo faktu bycia abstrakcyjną, wciąż pozostaje możliwa do wdrożenia. Ale czy ktoś mógłby faktycznie pozwać samego siebie? To brzmi jak surrealistyczna scena z filmu prawniczego, ale rzeczywistość bywa bardziej nieoczekiwana niż się wydaje. W tym artykule przyjrzymy się tej niecodziennej sytuacji i rozważymy, czy pozwanie samego siebie ma sens w kontekście prawa cywilnego.

Jak to w ogóle działa?

Tradycyjnie, proces prawny zakłada, że mamy powoda (który wnosząc pozew, twierdzi, że ucierpiał) i pozwanego (którego wini za swoje cierpienia). Ale co, jeśli te dwie role chciałyby się zgrać w jednej osobie? To przecież trochę jak gra w szachy ze sobą samym!

W świetle prawa, zasada osobistej odpowiedzialności jest jak kluczowy motyw. Oznacza to, że każdy jest odpowiedzialny za swoje własne czyny. Dlatego próba pozwanie samego siebie wydaje się kwestią paradoksalną – jak można być jednocześnie sprawcą i ofiarą?

Mimo że pozwanie samego siebie wydaje się nierealne, istnieją przypadki, w których to zagadnienie staje się (do pewnego stopnia) rzeczywistością. Często związane jest to z planowaniem majątkowym lub sprawami finansowymi, gdzie istnieje potrzeba formalnego uregulowania sprawy przed prawem.

Jak można pozwać (właściwie) samego siebie?

No dobra, po tym nieco enigmatycznym wstępie, przejdźmy do konkretów. Bo czy pozwanie samego siebie miałoby właściwie sens? I czy byłoby dopuszczalne?

Przypadki pozwania samego siebie są znane innym systemom prawnym – w tym, chyba temu najbardziej barwnemu, jakim niewątpliwie jest prawo USA.

Jeżeli idzie o polski system prawnym, próżno szukać przepisu, który zabraniałby pozywania samego siebie. Jednocześnie, we wszystkich znanych mi przypadkach w których podejmowano podobne starania, ostatecznie kończyło się to umorzeniem postępowania.

Wynika to z samej istoty polskiego prawa. Co do zasady, pozywamy kogoś w sytuacji, gdy oczekujemy zapłaty, oczekujemy ustalenia stosunku prawnego (potwierdzenia, że prawnie wygląda to tak, a nie inaczej), albo też chcemy ukształtowania stosunku prawnego – np. orzeczenia rozwodu w miejscu, w miejsce wcześniej istniejącego związku małżeńskiego. W lwiej części sprawy wniesienie powództwa wynika wiec z faktu, że jedna strona czegoś oczekuje, a druga jej tego odmawia. Tym samym – zjednanie obu tych ról byłoby absurdalne.

Jednocześnie, warto zaznaczyć, że część procedur ma jednak na tyle charakterystyczną strukturę, że potencjalnie dałoby się wyobrazić powoda/wnioskodawcę  i pozwanego/uczestnika w tej samej roli. Przykładem mogłyby być sprawy o ubezwłasnowolnienie. Gdyby nie zabieg ustawodawcy polegający na ograniczeniu grona osób, które mogą wystąpić z takim roszczeniem, dałoby radę wyobrazić sobie sprawę, gdzie po obu stronach występowałaby taka sama osoba.

Praktyczne zastosowanie naszych rozważań

Ok, ale czy wszystkie nasze rozważania mały jedynie charakter teoretyczny? Otóż nie – istnieje przynajmniej jedna sytuacja, w której technicznie możemy być zarówno sprawcą szkody, jak również faktycznym beneficjentem naszych działań, które szkodę wywołały.

Postępowania w sprawach o szkody wynikające ze zdarzeń komunikacyjnych, stanowią bardzo ciekawy przykład spraw o roszczenia majątkowe. Jeżeli kierujący pojazdem, który doprowadził do powstania szkody komunikacyjnej, posada aktywną polisę OC, za naprawienie szkody, co do zasady, będzie odpowiedzialny ubezpieczyciel, nie zaś sam sprawca.

Co więcej, ubezpieczenie OC, choć najczęściej kojarzone jest z jego rolą w przypadku zderzenia się dwóch lub więcej pojazdów, technicznie, nie wymaga uczestnictwa więcej niż jednego pojazdu – pojazdu sprawcy.

Innymi słowy, jeżeli sprawca wypadku uderzy pieszego, to pieszy i tak będzie mógł pozwać ubezpieczyciela, mimo, iż w zdarzeniu brał udział tylko jeden pojazd.

Na tym jednak nie kończy się grupa osób, które mogą skorzystać z ubezpieczenia OC. Bowiem, również pasażer,  który dozna szkody, zwykle w formie urazu, również może wystąpić przeciwko ubezpieczycielowi z roszczeniem o odszkodowanie czy zadośćuczynienie.

Co jednak, jeżeli dojdzie do wypadku, w którym ucierpi osoba małoletnia (poniżej 18 roku życia)?  W takiej sytuacji wciąż aktywna pozostaje władza rodzicielska, więc jeżeli małoletni dozna jakiejkolwiek szkody w wyniku zdarzenia drogowego, jego rodzic może wystąpić przeciw ubezpieczycielowi pojazdu sprawcy z roszczeniem, o zapłatę.

I tu przechodzimy do naszego flagowego przykładu:

Co w sytuacji, w której to rodzic jest kierowcą, posiada aktywne ubezpieczenie OC, przez swoją nieuwagę doprowadzi do sytuacji, w której np. uderzy w drzewo, w wyniku czego jego nie pełnoletnie  dziecko siedzące na fotelu pasażera dozna obrażeń? Otóż, taka sytuacja będzie miała najpewniej następujący przebieg:

Jeżeli ubezpieczyciel dobrowolnie nie ureguluje roszczenia, z którym wystąpi małoletni, rodzic małoletniego może wystąpić z roszczeniem o naprawnienie szkody (i zadośćuczynienie) przeciw ubezpieczycielowi, który na podstawie umowy ubezpieczenia przejął na siebie odpowiedzialność za działania sprawy, w tym przypadku rodzica, a w przypadku wygrania takiej sprawy, z uwagi na władzę rodzicielską, faktyczną możliwość dysponowania takim środkami uzyska w istocie rodzic poszkodowanego dziecka, który był faktycznym sprawcą zdarzenia. Tym samym, – jak widać, polskie prawo potrafi symulować sytuację samopozwania, a jednocześnie, mimo pozornej absurdalności opisanej sytuacji, ma ona faktyczne miejsce w polskim systemie prawa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *